Postanowiłem założyć bloga naszej gazetki.
Czy to dobry pomysł? Zobaczymy:-)
Dziś, z racji dnia św.Walentego, chciałbym przypomnieć opowiadanie, które pojawiło się kiedyś na łamach naszej gazetki. Mam nadzieję, że Wam się spodoba:-).
Pechowy dzień
Wiktoria siedziała po turecku na łóżku już dobrą godzinę i
tępo gapiła się w plakat Justina Timberlake’a. „Co tam Justin! – myślała –
wystarczy mi ON!” Tym kimś był od dawna podziwiany Artur zwany Arti. Ten
pseudonim zawsze kojarzył się jej z artystą, co w pewnym stopniu się
zgadzało... Urodzony aktor, na plastyce malarz, choć najwięcej udzielał się w
sporcie! Z urody może nie należał do czołówki szkoły, ale jego urok osobisty
działał na większość dziewczyn. Chodził do równoległej klasy i zdarzyło się nawet
raz, że pojechali razem na wycieczkę. Najbardziej spodobało się Wiki to, że
miał swoje zdanie – nie zawsze dawał się wkręcić w wymyślone przez kolegów
„numery”. Jedyny moment, kiedy mogła bezkarnie się mu przyglądać, to były
szkolne akademie i przede wszystkim dyskoteki. Niestety te nie zdarzały się tak
często, jakby sobie życzyła. Olka – jej kumpela- od dawna namawiała ją, żeby
wreszcie zrobiła pierwszy krok. Ale po pierwsze, nie należała do osób
odważnych i z ochotą rzucających się w paszczę lwa a po drugie, zrobienie z
siebie idiotki raz na zawsze przekreśliłoby jej i tak bardzo marne szanse.
Pomysł bliższego poznania Artiego zrodził się dzięki szczęśliwemu trafowi.
Nauczycielka zajmująca się redagowaniem gazetki poprosiła go o przygotowanie wyników
sportowych. Olka, jak się tylko o tym dowiedziała, nie
mogła przestać myśleć, jak by tu pomóc przyjaciółce. A że ona, w
przeciwieństwie do Wiki, była osóbką, która nie boi się „obciachu”, nie mogła
spać, póki nie obmyśliła planu. Dźwięk telefonu wybudził rozmarzoną Wiktorię.
- Halo?
-Wiki? To ja, Olka. Idziesz jutro do szkoły?
- A dlaczego nie? – spytała tępo Wiktoria.
- No wiesz, matma, polak.....i w ogóle.....
- Eeee.....idę, idę....coś tam umiem, a poza tym jutro MY
mamy lekcje o tej samej porze!
- Ach, tak....To dobrze.
- Dlaczego dobrze? Znowu coś kombinujesz?
- Hmmm.....spróbuj zrozumieć, nie mogę patrzeć, jak się
męczysz....
- Olka! Daj spokój! Nie chcę się zbłaźnić! Już lepiej nic
nie robić...
- „Siedź w kącie, a znajdą Cię” – powiedziała do siebie
Olka.
- Co tam mruczysz pod nosem?
- Nic, nic....kończę. Wieczór mam z głowy, skoro MUSZĘ jutro
iść do szkoły...Ale od czego ma się przyjaciół?
-Nic nie rozumiem, ale mam złe przeczucia – zaśmiała się
Wiki – Miłej nauki! – dodała z nutką złośliwości.
Olka wyrwała ją z bezkształtnych marzeń o Artim. Czar prysł,
wróciła rzeczywistość. Rzeczywistość w postaci zeszytu do polaka. Z nauką
zeszło do późnego wieczora, nawet jeść jej się nie chciało. Patrząc na Justina
uśmiechającego się do niej ze ściany, beznamiętnie przeżuła przygotowane przez
mamę kanapki. Z nerwów spowodowanych matmą, polakiem i pomysłami Olki usnęła w
mgnieniu oka.
Nazajutrz pech przyplatał się jeszcze w domu. Oblała herbatą
białą koszulkę polo z emblematem i zmuszona byla włożyć kamizelkę. Nienawidziła
kamizelek od dziecka a ta szkolna nie
miała w sobie nic, aby tę nienawiść przełamać. Spóźniła się na polski, co nie
pozostało bez echa. Na matmie okazało się, że nie powtórzyła wszystkiego, co
niezbędne.A na dużej przerwie....
- Idzie! – szepnęła konspiracyjnie Olka do ucha Wiki.
- Przestań. – Wiki aż się zagotowała.
Kiedy Artu zbliżył do nich, Olka podeszła do niego.
- Hej! Jestem Olka a to moja kumpela Wiki. Sorki, że Cię
zaczepiam, ale musimy dzisiaj mieć te materiały.
- Cześć ... ale o jakie materiały wam chodzi?
- Materiały do gazetki szkolnej...te o sporcie – wyjaśniała
z niewzruszoną miną Olka.
- Aaaaa.....wyniki sportowe! Mam je spisane, ale na kartce.
Czy to naprawdę musi być na dzisiaj!
- MUSI – stwierdziła Olka stanowczo.- Wiktoria mieszka
niedaleko Ciebie, więc po południu może po te materiały podskoczyć. A jak nie
zdążysz, to Ci podyktuje a Ty wklepiesz do kompa. Co Ty na to?
Artur popatrzył na czerwoną twarz Wiktorii, uśmiechnął się i
powiedział:
- Super! A wiecie, gdzie dokładnie mieszkam?
- Wiktoria wie....- wyrwało się Olce, ale w porę ugryzła się
w język i dokończyła - ...w którym bloku.
- Mieszkam na 2 piętrze, mieszkanie nr 16. Czekam w takim
razie, hej!
Kiwnął głową i poszedł. Dzwonek uratował Olkę z poważnych
tarapatów, gdyż Wiki miała dylemat: udusić, walnąć plecakiem w głowę czy utopić
w szkolnej umywalce. Tymczasem trzeba było biec na technikę...Reszta
przedmiotów nie była w stanie
zainteresować Wiktorii, która cały czas myślała o tym, co zaszło...
-„Przecież jakby nie chciał, żebym przyszła, to coś by
wymyślił? Ale przecież głupio by było, powiedzieć – nie!” Te i inne pytania
kłębiły jej się w głowie, ale tak naprawdę to klamka zapadła. Postanowiła
jednak dla zasady nie odzywać się do Olki...do końca dnia.
Gdy tylko wróciła do domu, rozmyślała nad znaczeniem słów:
po południu. Po południu to znaczy kiedy??? Była 12.20 a więc po południu!!!
Wiedziała jednak, że Artur ma lekcje trochę dłużej. Postanowiła pójść o 16.00 –
po obiedzie. Do tej pory czas wlókł się jak zaczarowany, a ona myślała tylko o
tym, jak nie zrobić się czerwona. Niestety na to nie miała wpływu. Gdy zbliżała
się godzina „zero”, ubrała się w jej zdaniem luzackie ciuchy i poszła z miną
skazańca. Czuła przez skórę, że ten dzień nie należy do najlepszych
i zapewne coś jeszcze się wydarzy. W najczarniejszych snach nie przewidziała
jednak tego, co się stanie....
Z bijącym sercem i z obowiązkowymi wypiekami na twarzy
nacisnęła na dzwonek. Drzwi otworzyły się po chwili i na klatkę wyjrzała mama
Artiego.
- Dzień dobry! Jestem koleżanką Artura i umówiłam się z nim dzisiaj....to znaczy....miałam przyjść
po materiały do szkolnej gazetki.
- Dzień dobry! Ale Artura jeszcze nie ma! Ma trening, – popatrzyła na zegarek – ale za 10 minut
powinien być w domu. Proszę wejdź i zaczekaj.
Wiktoria nie wiedziała, co robić, ale nagle obudziła się w
niej jakaś wola walki.
- Dziękuję – odpowiedziała i weszła do domu .
- Proszę, siądź sobie w pokoju, masz tu gazety, żeby Ci się
nie nudziło – rzekła wręczając plik jakichś kolorowych pisemek – Ja niestety
muszę wyjść, ale mąż jest w domu. Artur na pewno zaraz będzie. Do widzenia!-
krzyknęła na odchodnym i w pokoju pozostał po niej tylko zapach perfum. Wiki z
nudów zaczęła przeglądać gazety: moda dla starszych pań, reklamy, artykuł o
niechcianym dziecku..... Nagle do pokoju wszedł tata.
- Dzień dobry! Jesteś koleżanką Artura z klasy?
- Nie, ze szkoły. Piszemy artykuły do gazetki szkolnej.
- Ach tak....- odpowiedział tata sadowiąc się na kanapie. –
A co to szanowna koleżanka wyczytała w tych gazetach ciekawego?
Wiki z prędkością błyskawicy przerzucała w pamięci strony
przeglądanej gazety: „Moda? nie....niechciane dziecko....eeeee...jeszcze
gorzej.....reklamy? Reklamy!”
- Przeglądałam gazetę i natknęłam się na reklamy. Już teraz
wszystko można kupić drogą wysyłkową. Znalazłam na przykład reklamę butów za 15
zł.! Za taką cenę to chyba muszą być z tektury!- zaśmiała się Wiki. Tata Artura
wziął do ręki gazetę, popatrzył na reklamę a następnie.....zdjął swojego buta i
zaczął mu się przyglądać. Wiki nie wierzyła własnym oczom! W ręku trzymał buta
z reklamy. Po raz pierwszy, gdyby tylko miała lustro, poznałaby znaczenie słowa
„purpura”.
- Hmmm- mruknął tata- nie są może jakieś specjalne, ale na
pewno nie są z tektury!
Wiki chciało się płakać, ale ostatkiem sił opanowała się.
- Przepraszam pana(to „przepraszam” dotyczyło chyba
wszystkiego po trochu), ale muszę już iść. Artura nie ma, a ja mam jeszcze tyle
do nauki.
- Oczywiście, oczywiście....Czy coś Arturowi przekazać?
- Nie, dziękuję, spotkamy się jutro w szkole. Do widzenia!
- Do widzenia!
Wiktorii zdawało się, że tata Artura dziwnie sie uśmiecha,
połączenie politowania z kpiną. Spaliła za sobą wszystkie mosty...
Długo się trzymała, zrobiła nawet wszystko, co było zadane,
ale wieczorem, kiedy zadzwoniła Olka i spytała, jak było, nie wytrzymała i
tylko płakała do słuchawki.
Nie chciała iść do szkoły, ale postanowiła stawić czoło
temu, co się stało.
Chowała się w ubikacji każdą przerwę, ale po jednym z
dzwonków na lekcję wpadła wprost na Artura.
- Cześć! – uśmiechnął się Artur – Dlaczego nie zaczekałaś?
Spóźniłem się tylko 5 minut!
- Eeeee....tak wyszło.- Wiki spuściła głowę.
- Rozmawiałaś z moim tatą, mam nadzieję, że znowu czegoś nie
wymyślił......
- To znaczy?
- Uwielbia robić sobie żarty i czasami przesadza.... Mówił coś, że
śmialiście się z reklam.
Wiki znieruchomiała. Podniosła oczy i wyrzuciła z siebie
słowa:
- Śmiałam się z butów Twojego taty, ale nie chciałam.....
- Tych z reklamy? – Arti zaczął się śmiać – Kupiliśmy je
tacie z bratem na 50. urodziny. Dla takiego kawalarza to miał być extra
prezent. Tymczasem tata zawziął się i na złość nam nosi je zawsze. Nawet wtedy,
jak idzie do nas na wywiadówkę....Wyobraź sobie, co za obciach!
- Ach tak......- tylko tyle umiała z siebie wydobyć – to
dobrze....cześć....!
- Halo! A gazetka? Nie zdążyłęm jej zrobić, więc może mi
pomożesz dzisiaj? Ty byś podyktowała, a ja bym napisał.
- Wiesz....
- Taty dzisiaj nie będzie – dodał ze śmiechem.
- To może weź notatki i przyjdź do mnie?
- Super! Dzisiaj
kończymy razem p w-fie, więc najpierw możemy zajrzeć do mnie po materiały
a potem iść do Ciebie spisać to i zgrać na płytkę.
- Ale ja nie mam nagrywarki!
- To wrócimy do mnie i nagramy. Co Ty na to?
- Dobra. – tylko tyle zdołała wykrztusić, ale tym razem
jedynym uczuciem, które w niej rosło i niemalże unosiło nad ziemię, była
ogromna radość!
- Będę czekał na Ciebie po lekcjach przed szkołą, ok? Narka!
Obróciła się szybko, żeby nie widział tej radości. I pobiegła
uściskać Olkę!
FR
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz